To przytrafiło się naprawdę.
Kwiecień 2013 roku.
Byłam w odwiedzinach w łódzkim oratorium sióstr salezjanek, gdzie pracowałam niegdyś jako animator. Zabrałam ze sobą dzieci, bo skończył się już okres chorobowy. Zimą w oratorium wszyscy kaszleli lub pociągali nosami. Albo jedno i drugie.
Trafiłam do bawialni, w której przebywały najmłodsze dzieci mieszkające z siostrami na stałe. Najmłodszy chłopiec mógł mieć niecałe dwa lata. Były też maluchy w wieku 3-4-letnie, aż do siedmiolatków. Spodziewałam się chyba, że będą mnie trzymać na dystans, że będą tak nieufne, jak dzieci w klubie malucha przy pierwszym spotkaniu z panią prowadzącą zajęcia. Tymczasem one natychmiast zaczęły pokazywać mi i moim dzieciom-uwieszonym u moich nóg- wszystkie zabawki, jakie miały. Ciągnęły każdy w swoją stronę, nawet ci najstarsi. Jedna rezolutna Wiktoria („jestem Wikusia!”), w wieku około sześciu lat, zachwycała się, że mają parapety, a na nich stoją kwiatki…
Dzieci chętnie popisywały się przede mną i opiekunce ciężko było nad nimi zapanować. Zaśpiewałam z nimi piosenkę, porozmawiałam trochę i pozachwycałam jak należy.
Gdy dzieci poszły jeść podwieczorek, skorzystałam z okazji, by pójść porozmawiać z salezjankami. I nagle pojawił nowopoznany chłopiec z bawialni, który chwalił się wcześniej , że umie czytać, bo ma już siedem lat. Trzymał w rękach plastikowe, przeźroczyste pudełko od cukiernika a w nim ozdobę dziecięcego tortu. Lukrowany samochodzik, róża i jakieś listki wycięte ze słodkiej masy, przytwierdzone do ozdobnego kółka.
- To dla pani.
– Dla mnie? Ojej dziękuję ci bardzo! – powiedziałam mocno zaskoczona.
- Rety, Mateusz, podarowałeś pani Agnieszce ozdobę ze swojego urodzinowego tortu!– zdumiała się jedna z sióstr.
– Mateusz miał ostatnio siódme urodziny i tort już dawno zjedzony. Ale ozdobę sobie zostawił - wyjaśniła siostra dyrektorka.
Niewysoki, krótko ostrzyżony chłopiec patrzył na mnie z dołu z jakimś ciepłym wyczekiwaniem w oczach. Niepewnie pochyliłam się, aby go przytulić. W mojej pracy rzadko tulę świeżo poznane dzieci. Nie znają mnie i nie chcę stawiać ich w sytuacji fizycznego kontaktu z kimś obcym.
I tego zupełnie się nie spodziewałam- chłopiec przywarł do mnie z całych sił, owinął ręce wokół szyi i wtulił twarz w zagłębienie obojczyka. Zaskoczona zastygłam na chwilę w tym uścisku.
– Mateusz, to takie miłe, że podarowałeś mi swoją ozdobę – wymamrotałam z jego objęć. – I teraz przytulasz mnie tak mocno!
Wszystko trwało dłuższą chwilę i w końcu, chcąc nie chcąc, delikatnie wyswobodziłam się z jego ramion. Zapewniłam chłopca, że będę w domu smakować tę słodką ozdobę razem z moim mężem i dziećmi, i będziemy wspominać Mateusza, który skończył siedem lat i umie już czytać.
Mateusz zdobył zaufanie moich dzieci. poszły z nim same do bawialni. Tymczasem siostry wyjaśniły mi, że jest to bardzo zdolne dziecko, ale z powodu wyjątkowo trudnej sytuacji matki, jego przyszłość wydaje się być przesądzona. Ta pewność trochę mnie niepokoiła, ale salezjanki widziały setki takich historii.
Gdy zabierałam moje dzieci z bawialni i żegnałam się ze wszystkimi, Mateusz odwrócił się od stołu, przy którym siedział i patrząc mi głęboko w oczy spytał cicho:
– Będzie pani pamiętać?
Listopad 2020 roku.
Ozdoba nigdy nie została zjedzona. Od siedmiu lat jest bezpiecznie ukryta za szybką, w specjalnej ramce. Przypomina mi, co jest ważne.