… zaczęła jedna z moich przyjaciółek i choć całość zabrzmiała korporacyjnie, to jestem przekonana o brutalnej życiowej prawdzie, jaka tkwi w tym zdaniu. I lepiej się z nią zmierzyć niż upierać przy swoim kłamstewku.
Jesteśmy dorośli i dlatego dostajemy premię nie za starania ale za wyniki.
Naturalnie, nikt nie podważa wartości dobrych chęci i mniej lub bardziej usilnych starań. Zdaje się jednak, że nazbyt często je PRZECENIAMY. Wydaje nam się, że szef- bliscy- świat powinien nas docenić. Myślę, że jeśli te nasze działania to ciągłe poszukiwanie skuteczniejszych metod w miejsce tych zawodnych, jeśli to faktyczny upgrade w dowolnej sferze i kontekście życiowym, rzeczywiste CZYNNOŚCI a nie tylko myślenie/ gadanie/ przysposabianie się do nich, to fakt. To zasługuje na docenienie. Cała reszta to pitu pitu.
Znacie się na pitu pitu?
„Próbowałam/ Próbowałem już wszystkiego!”
Serio? Byliście z tym u psychologa? Odbyliście sensowną terapię? Prowadził was dietetyk? Uczestniczyliście w warsztatach, które miały wam pomóc z problemem albo w kursie dla podniesienia kwalifikacji? Wysłaliście CV faktycznie wszędzie, tak jak mówicie? Bullshit. Spróbowaliście kilku (stawiam na palce jednej, a nie dwóch rąk) rozwiązań.
Stań w prawdzie, człowiecze.
„Gdyby to tylko zależało ode mnie…”
Brutalna prawda jest taka, że w naszym życiu o wiele więcej zależy od naszej decyzji niż byśmy chcieli. „Gdybym miała na to wpływ…” no bez jaj! Zawsze mamy wpływ- choćby na to, jak podchodzimy do sprawy, jak ustawiamy się wobec niej emocjonalnie. Ile faktycznie wysiłku wkładamy w zmierzanie do celu. Świadomość wpływu ma niewiarygodną moc, ale wymaga wzięcia odpowiedzialności za siebie, swoją życiową sytuację, swoje emocje. Wówczas nie można już na nikogo przerzucić winy, zwalić odpowiedzialności i pobyć sobie bezbronnym kurczaczkiem. Odpowiedzmy sobie szczerze na pytanie- gdyby mój problem faktycznie całkowicie zależał od mnie, to co bym z nim zrobił/ zrobiła? Nooo??? A teraz do roboty, bo bezbronne kurczaczki to kończą na cudzych stołach.
„Gdybym miał na to czas…”
Jeśli po uśpieniu dzieci zasypiacie przed TV na kanapie a ostatnia myśl to: „na nic nie mam czasu”, to weźcie się, kurde, z życiem za bary! Niektórzy w tym czasie, równie zmęczeni, czytają chociaż 2 strony książki, żeby im szare komórki nie umarły, robią 30- minutowy rozruch, żeby czuć się zdrowo nawet jeśli nie uda się schudnąć, albo uczą się angielskiego przez Internet, by kiedyś zawołać o podwyżkę z racji większych kwalifikacji. Albo chociaż spotykają się na godzinę z przyjaciółmi, bo lepszy taki kontakt niż setne żałosne „musimy się zdzwonić”.
„Nie mogę, to byłoby nieodpowiedzialne…”
Faktycznie, niektóre zmiany życiowe wymagają więcej planowania, więcej czasu, więcej działań przygotowawczych. Nie można działać pochopnie i pod wpływem emocji. Jeśli macie pracę, która was unieszczęśliwia ale też rodzinę na utrzymaniu, to nie rzucicie wszystkiego natychmiast. Ale jeśli tylko narzekacie na swój los zamiast rozsyłać CV/ podnosić lub zmieniać kwalifikacje, to emocje są tym, co was zeżre. I nie tylko was. Trujemy się tym, że nie osiągamy tego, co moglibyśmy, gdyby tylko… Że życie nie dało nam szansy (a innym ona spadła z nieba), bo dom, dzieci, blablabla. Niestety, sączymy truciznę także w swoich najbliższych, którzy muszą znosić najgorszą wersję nas.
„No przecież się staram!”
W związku niestety nie ma związku między „przecież się staram” a pewnym sukcesem. Oczywiście na początku starania wystarczają, bo towarzyszy im entuzjazm z jednej strony i nadzieja z drugiej. Jeśli jednak tylko staracie się wrócić wcześniej z pracy, tylko staracie się spojrzeć na to oczami tej drugiej osoby, tylko próbujecie dać jej tyle uwagi co kiedyś, tylko chcecie być lepsza/ lepszy a nie robicie tego dzień w dzień, gdy jest fajnie i gdy macie dość tej swojej rzekomej drugiej połowy, to możecie się kiedyś obudzić z ręką w nocniku. Bo miłość to jest matematycznie zadanie z treścią. Za próby rozwiązania można dostać 1 punkt. Ale jeśli nie szuka się poprawnego rozwiązania, to „siadaj, pała”.
Działanie !
Macie wrażenie, że na was krzyczę? Proszę o wybaczenie, chciałam to po prostu bardzo, bardzo głośno powiedzieć. Macie wrażenie, że się wymądrzam? Gdybym przez ostatni miesiąc na własnej skórze nie doświadczyła niesamowitych efektów zmiany kilku prostych nawyków, nie śmiałabym odezwać się na ten temat. Gdybym nie wysłuchała gozyliona TED-owych przemówień osób, które osiągnęły w życiu nie tyle sukcesy (choć to też) ile przede wszystkim swoje CELE, gdybym nie dostrzegła u nich wszystkich tych kilku wspólnych mianowników, gęby nie otwierałabym z taką pewnością siebie. Ale ja to WIEM. DOŚWIADCZYŁAM. WIDZIAŁAM.
I muszę wam to powiedzieć dobitnie: