Zaczęło się od typowego pytania, które Ty i ja zadajemy innym automatycznie. Jednak takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.
Mój 2,5- letni syn podszedł do mnie tanecznym krokiem.
– Cześć. Co robisz? – zagaiłam.
– Jestem- odpowiedział mi z beztroskim uśmiechem.
Co robisz?
Kiedyś czytałam genialny tekst o tym, że w Polsce, jeśli się nie narobisz (ujęte to było dosadniej ale na blogu o wychowywaniu młodych pokoleń nie wypada..), to się nie liczy. Nie liczy się nie tylko w oczach innych. Nie liczy się nawet w Tobie. Musisz się naharować, żeby Święta były ważne*, musisz się narobić, żeby zasłużyć na nagrodę (pisałam o tym). Musisz czuć pot na skroniach, żeby wiedzieć, że jesteś coś warta i coś wart.
A potem składa Cię choroba własna albo kogoś bliskiego. Dziecka? Współmałżonka? Bezsilność wypija z Ciebie życie przez słomkę. I wtedy dowiadujesz się, jak cholernie daleko odjechałaś i odjechałeś od meritum.
Potencjał do bycia.
Najgorzej jest dostrzec te fakty zbyt późno. W dramatycznych okolicznościach. Zrozumieć, że na życie nie da się zasłużyć, nawet ciężką harówką. Że dobra praca to nie praca dobrze płatna. Dobra praca to praca DLA dobra. Bylibyśmy jednak chodzącymi skazańcami, gdyby taka jasność miała spływać na nas dopiero w sytuacjach granicznych. Na szczęście nie musi być tak dramatycznie.
Jacek Walkiewicz (zawdzięczam temu Panu niemało refleksji, poprzednią znajdziesz TU) powiedział, że ludzie mając początkowo różne marzenia, z wiekiem zmieniają je w myślenie o tym, co chcieliby robić w życiu, czym się zajmować. Jeszcze później to myślenie ewoluuje w pragnienie skupione na tym, czym chcieliby się stać dzięki temu, co robią.
A zatem w naturalny sposób jest w Tobie pytanie: „czym chcę się stać w wyniku tego, co robię?”. I jest potrzeba udzielenia odpowiedzi. Ergo, jest w Tobie JESTEM i STAJĘ SIĘ. Tylko często przeokropnie głęboko schowane. Pod wszystkimi ważnymi rzeczami, które koniecznie trzeba wykonać. Koniecznie, kurde.
Pewien bogaty człowiek przyjechał nad piękne jezioro na urlop. Zaobserwował, jak miejscowy rybak większość dnia spędza na brzegu pykając fajkę. Od czasu do czasu wypływa na jezioro, zarzuca sieci i wyławia niemało ryb. „Dlaczego nie zatrudni pan pracowników?- zapytał przyjezdny. – Mógłby pan dokupić więcej łodzi i ludzie pracowaliby dla pana, łowilibyście jeszcze więcej ryb!”. „A po co?”- zapytał rybak. „No cóż, po jakimś czasie byłby pan tak bogaty, że mógłby tylko od czasu do czasu wypływać sobie na jezioro po ryby”.
Ile życia poświęcasz na bycie, a ile na robienie?
To jest prawdopodobnie podstawowe pytanie, na jakie masz szansę odpowiedzieć sobie teraz, zanim zorientujesz się, że już po ptakach. Oczywiście, wcale nie musi Ci się przytrafić śmiertelna choroba albo walka o zdrowie dziecka. Całej masy ludzi to przecież nie spotyka, prawda? Ale taki np. wrzód żołądka. Nadciśnienie. Wysypka na tle nerwicowym. Albo po prostu poczucie, że nic z tego co robisz, nie przynosi Ci radości, Twoje życie jest chyba jakieś puste i w zasadzie to czujesz, że coś Ci umknęło i nie do końca wiesz co. Brzmi bardziej znajomo?
„Jeżeli nie staniecie się jak dzieci…”
Małe dziecko jest w 100 procentach tu i teraz. Przeszłości nie poświęca zbyt wiele uwagi, przyszłości nie umie sobie nawet naszkicować. Jest zanurzone w teraźniejszości aż po czubek wolnej od nadmiernej rozkminy głowy.
JEST. I nawet tym nie zaprząta sobie myśli zanadto.
My dorośli musimy się skupić. Żeby BYĆ. Potrzebujemy wyciągnąć siebie spod wszystkich koniecznych do zrobienia rzeczy, żeby to bycie odzyskać. Jeśli nie pamiętasz, kiedy ostatnio pozwoliłaś i pozwoliłeś sobie na „bezproduktywny” odpoczynek, zatrzymanie w zachwycie albo do bólu szczerą refleksję nad sensem swojego życia, to potraktuj to jako dzwonek alarmowy.
Nie każdy słyszy go w porę.
______________________________________________________________________________
https://www.youtube.com/watch?v=B6tVati7H3Y jeśli chcesz posłuchać, co mnie zainspirowało
*przed ostatnim Bożym Narodzeniem, w odpowiedzi na wiadomości od znajomych kobiet o tym, jak są zapracowane przy Świętach, popełniłam wiersz: