A gdyby tak na złość wszystkiemu co oczywiste, zadawać sobie zawsze jedno przekorne pytanie? I z uporem maniaka szukać dowodów przeciwko temu, co się wie? Trudne. Genialne.
„A gdyby ten dramat był błogosławieństwem?”
To wcale nie jest tekst z okazji epidemii. Naprawdę. Powstawał mi w głowie znaczenie wcześniej- wtedy, kiedy testowałam ten nowy pomysł na własnym żywym organizmie. Nie wiem, kiedy dokładnie tak to sobie wykoncypowałam. Wiem, że – jak wiele z moich oświeceń- wynika ze słuchania i czytania dr Jordana B. Petersona.
Kanapa i mózg
Strefa komfortu to jest wygodna kanapa, na której siedzi mój mózg. (Pamiętam, jak opowiadałam o tym dziewczynom na spotkaniach „Czasu dla Siebie”. Jeszcze wiele miesięcy później twierdziły, że to porównanie i konsekwencje wygodnictwa mózgu głęboko zapadło im w pamięć). Tymczasem na kanapie jest mięciutko, wygodnie i przewidywalnie. Tak dobrze znam ustawienie pozostałych mebli, że z zamkniętymi oczami wyciągam rękę i trafiam dokładnie na czekający tam na mnie kubek. Wszystko jest na swoim miejscu. Definicje zostały ustalone, prawdy absolutne zatwierdzone. Strata jest zła. Zysk jest dobry. Góra jest na górze, a dół zawsze pod stopami.
I wtedy wchodzę ja. I wywracam kanapę.
To była kwestia decyzji. Nie nastroju. Nie emocji. Ja postanowiłam. A gdyby tak wszystkiemu zaprzeczyć? Wywrócić tę kanapę? Np. nie będę miała tej pracy dalej. Postanawiam: to dobrze. I szukam na to wszystkich możliwych dowodów. Albo dwie godziny nagrywania filmu i przypadkowo kasuję wszystkie materiały. Postanawiam: to dobrze. I szukam dowodów. Dzieci nie idą do szkoły. To dobrze. Święta nie będą wspólne, tak jak zawsze, tak jak lubię. To dobrze.
Czy już Wam się w środku gotuje sprzeciw?
We mnie by się zgotowało, gdyby to miało być po prostu ładniej udekorowane „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”. Ale to nie to. Takiego rozumowania nie znoszę. Więc czym to się różni?
Nowa ja. Kanapa leży obok.
Mój mózg jest tak zrobiony, że szuka potwierdzeń na to, czego jestem pewna. Jeśli jestem pewna, że ważę za dużo- udowodni mi to dobitnie. Jeśli będę pewna, że ostatnio schudłam- znajdzie mi dowody. Bo on kocha strefę komfortu, a w niej się musi wszystko zgadzać. To, czego jestem pewna z tym, co zauważam. Przykład. Nie potrafię wytrwać w jednym postanowieniu i to źle. Znajdę 15 dowodów na swoją niestałość i nieodpowiedzialny brak konsekwencji. Nie potrafię wytrwać w jednym postanowieniu i to dobrze. Znajdę 15 dowodów na to, że tylko krowy nie zmieniają zdania a kreatywni ludzie wciąż szukają nowości, głodni pobudzających inspiracji.
Co mi to daje?
Mam poczucie, że nie muszę niczego żałować. Że z każdego doświadczenia, błędu, niepomyślnych wiatrów potrafię zrobić użytek, który mnie ubogaci. Że co mnie nie zabije, to naprawdę mnie wzmocni. A skoro jeszcze oddycham, znaczy, że z każdym dniem jestem mocniejsza.
To wcale nie jest udawanie, że dramatu nie ma, jeśli jest. Nie chodzi o przekonywanie siebie na siłę albo wciskanie sobie kitu, by żyło się lepiej. Ktoś mi często powtarzał, że muszę polubić to, czego nie mogę zmienić. Na „muszę” natychmiast dostaję wysypki. Moja strategia? MOGĘ to ZMIENIĆ. Mogę to zobaczyć w innym świetle. Odkryć. W przeszkodach nie skupiać się na potencjalnych potknięciach ale okazjach do skoku.
To jak ze „złymi” emocjami. Strach wydaje się zły, dopóki nie pomoże mi uniknąć np. zakażenia siebie lub innych. Gniew kojarzy mi się z wyrzutem sumienia, że do niego dopuściłam. Dopóki nie sprawia, że rozpala we mnie bunt, który pcha do obrony swoich praw. Spokój? Świetnie. Póki nie jest zasypianiem gruszek w popiele. Zadowolenie? Wszystko fajnie, póki nie okazuje się, że to kosztem drugiego człowieka. Satysfakcja? Chcę jej dla każdego. Póki nikt nie gratuluje sobie, że zrobił mnie w balona.
Dzięki tej metodzie żadne wydarzenie nie jest na wskroś złe albo z pewnością wyłącznie dobre. Jest takie, z którego mogę zrobić użytek, albo takie, które zmarnuję. A ponieważ te wszystkie sytuacje to mój czas, energia i emocje, to w zasadzie chodzi o to, czy pozwalam sobie na wychlapywanie własnego życia czy wypijam je do ostatniej kropli.
To nie jest relatywizm. Ani tym bardziej szukanie wygody w każdej sytuacji. To cholernie trudne ćwiczenie wstawania z kanapy. Patrzenia na świat szerzej. Życia bardziej. Bo teraz bardziej niż kiedyś chcę mieć pewność, że niczego nie zmarnuję.
Gdzie jest twoja kanapa?
Twój mąż zawsze będzie zachowywał się jak mały chłopiec, jeśli tego właśnie jesteś pewna na jego temat. Twoja żona zawsze będzie zrzędzić, jeśli to wiesz o niej na pewno. Ale jeśli postanowisz, że mąż czasem potrafi być naprawdę opiekuńczy i dojrzały- dostrzeżesz sytuacje, w których nie ma lepszego niż on. Jeśli będziesz pewien, że z żoną można pogadać tak, jak z nikim innym na świecie, to odbędziesz rozmowy, które zapamiętasz na długo.
Na jakiej kanapie siedzi twój mózg? Pracy, której nie sposób zmienić? Kwalifikacji, które skazują na najniższą krajową? Mieszkania, które nigdy nie będzie wymarzonym domem z ogródkiem? Układu rodzinnego, w którym jesteś na końcu łańcucha pokarmowego i wszyscy mają prawo cię podgryzać? Związku, który cię nie wzmacnia ale lepszy rydz niż…
Czy masz udawać? Wypierać? Przymykać oko? A wiesz, co się dzieje, gdy to robisz z emocjami? Ja nie polecam.
Jestem sobie wdzięczna.
Mam ochotę wyściskać samą siebie, że rozpoczęłam tę przemianę na stosunkowo krótko przed epidemią. Bo nie muszę niczego przeczekiwać, wstrzymywać oddechu. Jestem sobie wdzięczna, że seria na YouTube o emocjach wypadła mi właśnie w tym czasie. Nie szyję maseczek ale pompuję koła ratunkowe. Mam nadzieję, że w głębinach Internetu, w wyłowią je ci, którym się przydadzą.
I choć ten tekst nie miał być koronawirusowy, to pointa owszem. Życzę Wam zdrowia, mocy i dobrego użytku. Ze WSZYSTKIEGO.