Może i każdy z nas jest inny i wyjątkowy, ale zapewniam Cię- nerwy ponoszą nas najczęściej w tych samych lub bardzo podobnych momentach. Wiesz o co mi chodzi?
Wkurza mnie, że tyle rzeczy nie wystarczy powiedzieć dzieciom raz. Dlaczego trzeba powtarzać o opuszczaniu klapy od sedesu? O odwieszaniu ręcznika? O odkładaniu rzeczy do zmywarki? Przecież to są rzeczy proste jak drut, do licha. I naprawdę nie wymagające nakładów siły.
Wiesz, o co mi chodzi? Ja, tak naprawdę, odbieram to, jako brak szacunku dla mnie, bo wiadomo, że ja to wszystko będę sprzątać. Jakby to była jakaś oczywistość. Jakbym była do obsługi jaśnie państwa.
Wkurza mnie, że czasem jak nie krzyknę, to nie zadziała. Mówię spokojnie, z szacunkiem, silę się na łagodność ale nie dostaję jej w zamian. A potem krzyk, bo już nie mogę.
Wiesz, o co mi chodzi? Ja, tak naprawdę, wspinam się na wyżyny własnych możliwości próbując mówić spokojnie, a brak reakcji odbieram jako nie docenianie mojego wysiłku. Czuję się postawiona pod ścianą przez zachowanie dziecka, którego nie akceptuję i własne zachowanie, którego nie chcę. Bo ja nie chcę taka być, ale nie potrafię albo nie mam siły w tej chwili na inne zachowanie. Mózg mi paruje.
Wkurza mnie, gdy dzieci mówią, że jakieś jedzenie jest niedobre choć nawet tego nie spróbowały. Jak można się upierać na temat smaku, którego się nie zna? Przecież to nie wygląda obrzydliwe albo podejrzanie. Jest po prostu nowe.
Wiesz, o co mi chodzi? Ja, tak naprawdę, odbieram to jako brak doceniania tego, co mają i mojej pracy włożonej w przygotowanie posiłku. One się bawiły- ja gotowałam… Gdy odmawiają jedzenia mam poczucie, jakby opadały im klapki na oczy, a stery przejmował ślepy, nieuzasadniony upór.
Tak naprawdę najpierw nie było wkurzenia. Iskra spadła z innej zapałki.
Już to widzisz w każdym akapicie zaczynającym się od „wiesz, o co mi chodzi?”, prawda? I może nawet to też Cię trochę irytuje. Że jak zwykle to wcale nie dziecko, ale rodzic ma się czuć winny, że coś jakoś ODBIERA. Że gdyby to odbieranie zmienił, to wszystko by się zmieniło jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki? A Ty „wiesz”, że wcale tak nie jest. No to nie gadajmy o zmianie odbierania. Pogadajmy o… nadawaniu. Nadawaniu komunikatu o wku… o wkurzeniu.
Czy coś się zmieni, jeśli to powiem inaczej? Jeśli powiem, jak się czuję naprawdę?
Może się zmieni, bo np. spróbują tej potrawy a nie skupią na okopywaniu przez moim naporem. Ale idę o zakład, że jeszcze nie raz będę sama tę cholerną klapę od kibla opuszczać, podnosić z ziemi mokry ręcznik. Na bank.
A czy jest szansa, że mniej będę krzyczeć? Jest. Naprawdę. Jeśli znajdę siły na mówienie o tym, co NAPRAWDĘ czuję, to zdążę obniżyć sobie ciśnienie na tyle, by nie huknąć. Bo w sumie już to trochę zagadam (klik). Jeśli powiem to inaczej to jest szansa, że i one zareagują inaczej. Pewnie nie zawsze, ale czy ja albo Ty potrafimy dotrzymywać dawanych sobie obietnic, że „już zawsze” albo „już nigdy”?
Mój mąż nie znosi zostawiania gąbki do naczyń na dnie zlewozmywaka. Przeważnie to ja ją tak zostawiałam. Od jakiegoś czasu, po myciu naczyń staram się odkładać gąbkę na właściwe miejsce. Żeby się nie wkurzał. Ale nie zawsze to robię. Dlaczego? Czasem zapominam. A czasem pamiętam ale mi się nie chce. Ja wiem, że to jest tak żenująco niewielki ruch, że czego tu się może nie chcieć, w dodatku dorosłej kobiecie? Ale jednak. Najczęściej, mimo wszystko, odkładam. Jednak wiecie jakie słowa padają, gdy małżonek zobaczy tę gąbkę na dnie? Wiecie? Jasne, że wiecie. „Dlaczego ja zawsze sam muszę tę gąbkę odkładać! Dlaczego nikt nigdy tego nie robi? Czy to jest takie trudne??”.
Rzadko kiedy gniew jest na dnie naszego wewnętrznego zlewozmywaka (metafora do kitu ale na razie musi wystarczyć)- najczęściej jest coś jeszcze. Rozczarowanie. Poczucie bycia niedocenianym. Niewysłuchanym. Nieszanowanym. Nieskutecznym. Bez wpływu. Bez sukcesów. Bez posłuchu. Poczucie, że miało być inaczej. Ja miałam być inna. Dzieci. Dzieci też miały być inne.
Co leży na Twoim dnie?