Powinien wyglądać jak dwie bliźniacze połówki przypominające poskręcane jelita w kolorze świńskiego różu. Tymczasem jest brązowy, kanciasty z całą masą…


…szuflad. Wiecie, jak wyglądają takie stare szafy u pani w bibliotece- pełne małych szufladek o oldschoolowych uchwytach. No to właśnie tak wyglądają nasze mózgi.

„Mój mózg jak szuflady? Czy ona mnie obraża?”

Spokojnie, ja to rozumiem. To na początku szok, trochę jak łyknięcie tabletki prawdy w Matrixie. Sęk w tym, że aby ogarnąć swój osobisty Matrix musieliśmy poukładać go sobie w takie szufladki. Żeby można być pewnym kilku faktów o świecie, żeby wiedzieć o sobie i innych to, co jest przecież oczywiste. Żeby to było jasne, że: „w tym kraju nie da się zrobić uczciwego biznesu”, „jak nie przyznasz racji szefowi, to cię wywali na zbity pysk”, „jak żona ma okres to nie idzie się z nią dogadać”, „może inni mężowie chodzą na takie różne warsztaty ale twój to w życiu”, „na terapię to się nadają inne małżeństwa, ale nie twoje”, „jak nie dasz dziecku w dupę to nie zrozumie”, „jak nie dopilnujesz, to ono w życiu samo się nie weźmie za naukę”, „jest taki typ ludzi, który…” itd. itp.

Po co to sobie robimy?

Gdyby trzeba było wciąż na nowo wszystko podważać, pytać siebie czy czarne jest faktycznie czarne, drżeć z niepewności, czy dobrze oceniło się sytuację, wątpić i kwestionować, to chyba przepaliłyby się te wszystkie różowiutkie zwoje (tak, one tam jednak są), a przynajmniej sącząca się w umysł kortyzolowa trucizna przedłużającego się stresu nie pozwoliłaby normalnie funkcjonować. Dlatego poukładaliśmy sobie całą wiedzę o świecie w szuflady, o których już coś wiemy na pewno. I nie trzeba na nowo się upewniać. Pułapką takiego działania jest to, że nie tylko nie podważamy ale też

zwyczajnie nie dostrzegamy tego, co mogłoby zachwiać naszą oceną.

Czyli jeśli uważamy dziecko za lenia/ brudaska/ wstydziocha, będziemy dostrzegać tylko dowody na to przekonanie. Bo mózg bardzo nie lubi stresu, a wiadomo, że pewniki nie stresują. To, co zaburza status quo- to jest dla mózgu stres. No to się broni. Nie zauważając zaś przejawów pracowitości/ umytych rąk bez poganiania/ śmiałego „dzień dobry” do sąsiadki, nie wzmocnimy w dziecku tego, czego w gruncie rzeczy tak bardzo przecież pragniemy.

Skupiając się na dowodach, że mamy rację

wzmacniamy tylko to, na czym się skupiamy. Bo tak to działa w głowie- ten snop światła, który pada tylko na małą część obrazu. I tak samo zaczyna się dziać w głowie dziecka. „Widocznie inaczej nie umiem”, „jestem beznadziejny”, „i tak mi się nie uda”, „nie dam rady”, „nie chce mi się” i tym podobne opinie rozbrzmiewają po każdej porażce, którą z pewnością podkreślisz. „Znowu brudne ręce?! Ile razy mam ci mówić…”, „dziecko, a o głowie nie zapomniałeś?”, „tak, już widzę jak ty sam…”, „tylko przywitaj się ładnie u babci a nie tak jak ostatnio”, „oj ty wstydzioszku, nie możesz sam zapytać?”, „no oczywiście tobie się nawet pupy z kanapy nie chce podnieść”. Najpierw po porażce, a potem przed każdą potencjalną. I tak doszło do utrwalenia. Gratuluję, osiągnęliśmy z dzieckiem consensus. Witamy w Szuflandii.

Długo by można o tym rozprawiać. Co nieco zobaczcie jeszcze na filmie. Ale najważniejsze- wyciągnijmy samych siebie z tej szuflady, w której nie stać nas na zmianę punktu widzenia. Uwierzenia w dziecko jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Za każdym razem po tym, jak popełnimy grzech niewiary. Po każdym „znowu”, „nigdy”, „jak zwykle”. Tak bardzo chciałabym być lepszym rodzicem, który nie nakleja dzieciom na czoło etykiet, dostrzega i wzmacnia tylko to, co warto umieścić w snopie światła.

Idę o zakład, że nie jestem w tym pragnieniu sama.

Photo by Anna Shvets from Pexels

Dodaj komentarz